Znajomi, którzy to czytają, na pewno pomyślą - "Tak, pierwszy regularny wpis musiał być o Nich". Pewnie, że tak. Nie byłbym sobą, gdybym na dzień dobry nie napisał o swoim ukochanym Queen. Tyle, że nie będzie to wpis gloryfikujący. Nie teraz.
Wiemy, że Brian May i Roger Taylor założyli ten zespół. Co prawda nazwa została wymyślona przez Freddiego, ale de facto to Oni byli od początku w grupie i mają prawo robić wszystko, na co tylko mają ochotę, a tego się trochę uzbierało przez ostatnie lata.
Pominę okres w których aktywnym członkiem Queen był John Deacon. Zamierzam skupić się na latach 2004-2016, w których grupa zaznaczyła wzmożoną aktywność.
Gdy 11.11.2004, podczas wprowadzenia Królowej do UK Hall of Fame, Brian i Roger pojawili się na scenie w towarzystwie Paula Rodgersa (postać na pewno Wam znana), mało kto przeczuwał, że współpraca ta potrwa kilka dobrych lat i zaowocuje nowym materiałem. Na początku byłem przeciwny takiej kolaboracji, tzn. użyciem nazwy Queen (co prawda dodali "+ Paul Rodgers", ale dlaczego Queen?). Po prostu nie wyobrażałem sobie tego, tak jak nie wyobrażałem sobie Paula w repertuarze Królowej. Może utwory w stylu "It's Late", ale "Bohemian Rhapsody", "We Are The Champions", tak charakterystyczne dla barwy głosu Freddiego, nie mogły wypaść autentycznie z ust zadeklarowanego bluesmana.
Postanowiłem odpuścić sobie ten temat, nie moja bajka. Wiedziałem, że to się nie sprawdzi i starałem się mijać ten projekt szerokim łukiem, do czasu pojawienia się w sieci zapowiedzi pamiątki z trasy, pod tytułem "Return of the Champions". Nie pamiętam, jaki kawałek pojawił się wtedy na youtubie, ale musiałem pierwszy raz uderzyć się w pierś i czekać z niecierpliwością na dzień premiery. Co więcej, zacząłem szukać bootlegów, audio i video. Cholera jasna, jakie to było dobre! Co prawda, Paul faktycznie w niektórych utworach Queen brzmiał dosyć dziwnie i mało przekonująco, ale reszta była rewelacyjna. Zacząłem im szczerze kibicować i miałem nadzieję, że nie skończy się tylko na jednej trasie.
Nie skończyło się. Panowie zapowiedzieli album z premierowym materiałem i pozostało tylko czekać. Wydany we wrześniu 2008 roku "The Cosmos Rocks" był albumem dobrym. Nie wiem, czy faktycznie promocja albumu była fatalna, czy ludziom zwyczajnie nie spodobały się pilotujące album "Say It's Not True" (fantastyczne na pierwszej trasie Q+PR, tutaj rzeczywiście brzmiące okropnie...) i "C-Lebrity", ale mnie kupili przede wszystkim tym ostatnim. Całego albumu słuchało się świetnie i nie ukrywam, że raz na jakiś czas do niego wracam.
Trasa promująca album w moim odczuciu również była udana (szkoda tylko, że nie udało się ostatecznie sprowadzić Legend do Stocznii Gdańśkiej), choć podczas przesłuchiwania bootlegów odnosiłem wrażenie, że Panowie trochę zwolnili tempo swoich utworów.
Po trasie koncertowej, Queen + Paul Rodgers umarło śmiercią naturalną. Pojawiło się na ten temat dużo plotek, a to, że Panowie się ostro posprzeczali o kierunek w którym mieli zmierzać, a to, że pewnemu Kudłaczowi władza zaczęła uderzać do głowy... Nie wiem, nie byłem w centrum wydarzeń. Szkoda jedynie, że drogi Queen i Paula się rozeszły.
Mniej więcej w tym samym czasie Panowie Brian i Roger pojawili się w amerykańskim Idolu, by zagrać "We Are The Champions" w towarzystwie uczestników programu. Wśród nich znalazł się Adam Lambert, który zapadł Muzykom tak w pamięć, że kwestią czasu było ogłoszenie trasy (w tym wypadku mini-trasy) koncertowej pod szyldem "Queen + Adam Lambert". I tutaj już wymiękłem. Ok, gość ma warunki do śpiewania utworów Queen, ale... Dlaczego? Mam się cofnąć do piosenki "C-Lebrity"? "Hipokryci" - to była pierwsza moja myśl. Chcą za wszelką cenę odcinać kupony od legendy? Tym razem, nie chcąc popełnić starego błędu, postanowiłem dać im szansę. Pierwszy koncert mieli zagrać w Kijowie (dosłownie przed samym Euro 2012), który dodatkowo był transmitowany na youtubie. Fantastyczna informacja i z niecierpliwością czekałem na ten występ. Co było dalej? Szczerze? Wyłączyłem transmisję po piątym czy szóstym kawałku. Setlista była rewelacyjna, palce lizać, ale Lambert niestety kompletnie mnie nie przekonał, a wywołał za to agresywne uczucia. On nie śpiewał. On... nie wiem co to było (wyciem też bym tego nie nazwał), ale jego vibratto mogło spokojnie wywołać tsunami. To było złe. Na koncert do Wrocławia nie pojechałem. Nie chodziło o sam bojkot, bo fajnie by było zobaczyć na żywo swoich idoli, ale nie zniósłbym śpiewu Adama.
Trasa się skończyła, grupa zebrała w miarę pozytywne opinie, tylko czekać na kolejny ruch. Oczywiście! Duża trasa obejmująca sporą część globu. Dodatkowo, zaprojektowana nowa, duża scena, która - nie powiem - robi wrażenie. Czekać? Nieeeee, nie ma sensu. Koncert w Polsce? Pff... Jak mogę to skomentować na chłodno, gdy czekamy na kolejny koncert Q+AL w naszym pięknym kraju? Trasa zdecydowanie była lepsza, choć setlista ciut gorsza (ale i tak było dobrze), Adam popracował nad swoją manierą, ale i tak momentami doprowadzał do szału. Nawet zacząłem gościa lubić (bardzo lubię jego nowy album "Ghost Town" - dobra robota), ale i tak mam mieszane uczucia co do tego projektu. Do Oświęcimia się nie wybieram, ale już nie dlatego, że nie chcę, tylko podpisałem cyrograf na 25 lat z bankiem, bym mógł mieć własny kąt i zwyczajnie nie mam kasy na bilet, ale też nie zamierzam z tego powodu płakać. Chcą grać z Adamem? Ok, niech grają. Teraz to nawet mogę tego posłuchać, tylko boję się jednego. Współpraca z Adamem się skończy i co dalej? Koniec Queen, czy losujemy kolejne nazwisko, które pojawi się po "+"? Warto?