czwartek, 31 marca 2016

003. AC n' Roses

To już raczej potwierdzone. Axl Rose zastąpi Briana Johnsona podczas ostatnich dziesięciu koncertów w USA. Gdyby taka sytuacja nastąpiła 20-cia lat temu, może i potraktowałbym to jako fajną ciekawostkę. Axl jeszcze jako-tako śpiewał, a Whole Lotta Rosie w wykonaniu Gunsów brzmiało naprawdę dobrze, dlatego nie kręciłbym aż tak bardzo nosem. Poza tym, nie oszukujmy się, frontmanem był światowej klasy. No, ale gdyby to było te dwadzieścia lat temu... Dzisiaj? Ok, muzyka AC/DC do skomplikowanych nie należy. Piosenki z ery Bona Scotta da się zaśpiewać, myślę, że i z erą Johnsona również można się zmierzyć, tylko... właśnie... Brian Johnson. Barwa jego głosu, od tylu lat jest wizytówką zespołu. AC/DC znaleźli się w bardzo niekomfortowej sytuacji. Sam fakt dokończenia tej części trasy szokować nie powinien, ale zamiast tego, powinni te koncerty przenieść na inny termin.

Brian dał wyraźnie do zrozumienia, że chce dalej śpiewać w zespole, nie czuje się wyrzucony, po prostu podupadł na zdrowiu i musi zrobić sobie przerwę. Nie wiemy co się tak naprawdę dzieje w obozie AC/DC, ale skoro Angus podjął decyzję o "zastępstwie", to coś musi być na rzeczy. Mam nadzieję, że faktycznie skończy się tylko na Stanach i od kolejnego legu usłyszymy panującego nam jeszcze wokalistę grupy. Odejście głosu AC/DC (wyznawcy Bona Scotta powinni dać już sobie na wstrzymanie, 36 lat w zespole wystarczy, by zaakceptować tego "nowego") na takim etapie zespołu, to dość poważny strzał w kol... nie, w kolano to zły przykład... O, mam! W płuca! Nie wiem, czy podszedłbym wtedy do grupy na poważnie. Do grupy, która zajmuje bardzo ważne miejsce w moim sercu.

Axl, daj z siebie wszystko i dokończ z ACekami trasę po Stanach, ale po tym, spierdalaj do trzepania kasy z Gunsami. Brian musi wrócić.

sobota, 26 marca 2016

002. Pour Some... Memories.

Lipiec i sierpień to miesiące w których żyję na krawędzi. Wycieram z kurzu stary radiomagnetofon i nastawiam jedną z komercyjnych stacji radiowych, by... zwyczajnie się odmóżdżyć, a przy okazji posłuchać, co tam w mainstreamie piszczy. Ja wiem, że w muzyce zostało już zagrane wszystko i teraz zwyczajnie powiela się schematy, pasaże dźwiękowe... Słuchając danej piosenki, od razu nasuwają nam się skojarzenia z jakimś utworem sprzed lat. Ok, sam łapię się na tym, że muzyka którą "tworzę" jest do czegoś podobna i tylko nieliczne kawałki przechodzą do następnej "rundy", ale wkurwia mnie, gdy wykonawcy (bo artystami ciężko takich nazwać) bezczelnie kopiują piosenki - często - legendarne, w najgorszym razie popularne w swoich czasach.

Przykładów mogę podać mnóstwo, ale te, które mną wstrząsnęły i po nocach spać nie dają to "Midnight Memories" grupy One Direction w którym, w refrenie zastosowano metodę "kopiuj-wklej" z piosenki "Pour Some Sugar On Me", megapopularnego w latach '80 Def Leppard. Mógłbym wybaczyć podobną melodię, ponieważ - nie oszukujmy się - łatwo o taki nieświadomy zabieg, ale identyczna gra gitar (bicie, brzmienie), to zwyczajny plagiat.

Kolejny? Proszę bardzo. Twór podobny do wyżej wymienionego boysbandu, 5 Seconds Of Summer i "ich" "Hey Everybody", które jest połączeniem "Hungry Like The Wolf" Duran Duran (zwrotki) i "Monsoon" Robbiego Williamsa (refren). Ok, Robbie może trochę na wyrost, ale Duranów splagiatowali aż miło.

Dlaczego? W latach '60 i '70, jak już zespół "inspirował" się daną melodią, to przynajmniej tworzył z tego hit. "Child In Time" Deep Purple powstało na bazie utworu "Bombay Calling", zespołu It's A Beautiful Day. Led Zeppelin na każdej płycie mieli utwory "inspirowane" przeróżnymi artystami (m.in. ostatnio nagłośniona sprawa rzekomego plagiatu grupy Spirit i ich kawałka "Taurus"). I żebyście mnie źle nie zrozumieli. Nie chodzi mi o covery, tylko zerżnięte fragmenty na których budowano nowe utwory. Było tego mnóstwo, ale tworzono z tego nową jakość.

Nie chcę mówić, że nie tworzy się już dobrej, w miarę oryginalnej muzyki. Jest jej dużo i choć może kojarzyć się z czymś starym, to sam traktuję to jako spuściznę po jakimś artyście, czy gatunku muzycznym. Ktoś mi kiedyś powiedział, że "mamy jeden utwór, który do dzisiaj jest grany na milion różnych sposobów". Coś w tym jest.

wtorek, 22 marca 2016

001. O czym by tu...?

Znajomi, którzy to czytają, na pewno pomyślą - "Tak, pierwszy regularny wpis musiał być o Nich". Pewnie, że tak. Nie byłbym sobą, gdybym na dzień dobry nie napisał o swoim ukochanym Queen. Tyle, że nie będzie to wpis gloryfikujący. Nie teraz.

Wiemy, że Brian May i Roger Taylor założyli ten zespół. Co prawda nazwa została wymyślona przez Freddiego, ale de facto to Oni byli od początku w grupie i mają prawo robić wszystko, na co tylko mają ochotę, a tego się trochę uzbierało przez ostatnie lata.

Pominę okres w których aktywnym członkiem Queen był John Deacon. Zamierzam skupić się na latach 2004-2016, w których grupa zaznaczyła wzmożoną aktywność.

Gdy 11.11.2004, podczas wprowadzenia Królowej do UK Hall of Fame, Brian i Roger pojawili się na scenie w towarzystwie Paula Rodgersa (postać na pewno Wam znana), mało kto przeczuwał, że współpraca ta potrwa kilka dobrych lat i zaowocuje nowym materiałem. Na początku byłem przeciwny takiej kolaboracji, tzn. użyciem nazwy Queen (co prawda dodali "+ Paul Rodgers", ale dlaczego Queen?). Po prostu nie wyobrażałem sobie tego, tak jak nie wyobrażałem sobie Paula w repertuarze Królowej. Może utwory w stylu "It's Late", ale "Bohemian Rhapsody", "We Are The Champions", tak charakterystyczne dla barwy głosu Freddiego, nie mogły wypaść autentycznie z ust zadeklarowanego bluesmana.

Postanowiłem odpuścić sobie ten temat, nie moja bajka. Wiedziałem, że to się nie sprawdzi i starałem się mijać ten projekt szerokim łukiem, do czasu pojawienia się w sieci zapowiedzi pamiątki z trasy, pod tytułem "Return of the Champions". Nie pamiętam, jaki kawałek pojawił się wtedy na youtubie, ale musiałem pierwszy raz uderzyć się w pierś i czekać z niecierpliwością na dzień premiery. Co więcej, zacząłem szukać bootlegów, audio i video. Cholera jasna, jakie to było dobre! Co prawda, Paul faktycznie w niektórych utworach Queen brzmiał dosyć dziwnie i mało przekonująco, ale reszta była rewelacyjna. Zacząłem im szczerze kibicować i miałem nadzieję, że nie skończy się tylko na jednej trasie.

Nie skończyło się. Panowie zapowiedzieli album z premierowym materiałem i pozostało tylko czekać. Wydany we wrześniu 2008 roku "The Cosmos Rocks" był albumem dobrym. Nie wiem, czy faktycznie promocja albumu była fatalna, czy ludziom zwyczajnie nie spodobały się pilotujące album "Say It's Not True" (fantastyczne na pierwszej trasie Q+PR, tutaj rzeczywiście brzmiące okropnie...) i "C-Lebrity", ale mnie kupili przede wszystkim tym ostatnim. Całego albumu słuchało się świetnie i nie ukrywam, że raz na jakiś czas do niego wracam.

Trasa promująca album w moim odczuciu również była udana (szkoda tylko, że nie udało się ostatecznie sprowadzić Legend do Stocznii Gdańśkiej), choć podczas przesłuchiwania bootlegów odnosiłem wrażenie, że Panowie trochę zwolnili tempo swoich utworów.

Po trasie koncertowej, Queen + Paul Rodgers umarło śmiercią naturalną. Pojawiło się na ten temat dużo plotek, a to, że Panowie się ostro posprzeczali o kierunek w którym mieli zmierzać, a to, że pewnemu Kudłaczowi władza zaczęła uderzać do głowy... Nie wiem, nie byłem w centrum wydarzeń. Szkoda jedynie, że drogi Queen i Paula się rozeszły.

Mniej więcej w tym samym czasie Panowie Brian i Roger pojawili się w amerykańskim Idolu, by zagrać "We Are The Champions" w towarzystwie uczestników programu. Wśród nich znalazł się Adam Lambert, który zapadł Muzykom tak w pamięć, że kwestią czasu było ogłoszenie trasy (w tym wypadku mini-trasy) koncertowej pod szyldem "Queen + Adam Lambert". I tutaj już wymiękłem. Ok, gość ma warunki do śpiewania utworów Queen, ale... Dlaczego? Mam się cofnąć do piosenki "C-Lebrity"? "Hipokryci" - to była pierwsza moja myśl. Chcą za wszelką cenę odcinać kupony od legendy? Tym razem, nie chcąc popełnić starego błędu, postanowiłem dać im szansę. Pierwszy koncert mieli zagrać w Kijowie (dosłownie przed samym Euro 2012), który dodatkowo był transmitowany na youtubie. Fantastyczna informacja i z niecierpliwością czekałem na ten występ. Co było dalej? Szczerze? Wyłączyłem transmisję po piątym czy szóstym kawałku. Setlista była rewelacyjna, palce lizać, ale Lambert niestety kompletnie mnie nie przekonał, a wywołał za to agresywne uczucia. On nie śpiewał. On... nie wiem co to było (wyciem też bym tego nie nazwał), ale jego vibratto mogło spokojnie wywołać tsunami. To było złe. Na koncert do Wrocławia nie pojechałem. Nie chodziło o sam bojkot, bo fajnie by było zobaczyć na żywo swoich idoli, ale nie zniósłbym śpiewu Adama.

Trasa się skończyła, grupa zebrała w miarę pozytywne opinie, tylko czekać na kolejny ruch. Oczywiście! Duża trasa obejmująca sporą część globu. Dodatkowo, zaprojektowana nowa, duża scena, która - nie powiem - robi wrażenie. Czekać? Nieeeee, nie ma sensu. Koncert w Polsce? Pff... Jak mogę to skomentować na chłodno, gdy czekamy na kolejny koncert Q+AL w naszym pięknym kraju? Trasa zdecydowanie była lepsza, choć setlista ciut gorsza (ale i tak było dobrze), Adam popracował nad swoją manierą, ale i tak momentami doprowadzał do szału. Nawet zacząłem gościa lubić (bardzo lubię jego nowy album "Ghost Town" - dobra robota), ale i tak mam mieszane uczucia co do tego projektu. Do Oświęcimia się nie wybieram, ale już nie dlatego, że nie chcę, tylko podpisałem cyrograf na 25 lat z bankiem, bym mógł mieć własny kąt i zwyczajnie nie mam kasy na bilet, ale też nie zamierzam z tego powodu płakać. Chcą grać z Adamem? Ok, niech grają. Teraz to nawet mogę tego posłuchać, tylko boję się jednego. Współpraca z Adamem się skończy i co dalej? Koniec Queen, czy losujemy kolejne nazwisko, które pojawi się po "+"? Warto?

Coś na początek.

Frank Zappa powiedział kiedyś - "Pisanie na temat muzyki jest jak tańczenie na temat architektury". W tym miejscu mógłbym skończyć swój wywód i zająć się patrzeniem w sufit, albo dłubaniem w nosie, tylko jedna myśl nie daje mi spokoju. Dlaczego nie powinno się pisać o muzyce? Wylewanie swoich odczuć na papier, czy do edytora tekstowego na komputerze to czasami główna reakcja na odsłuchaną przed chwilą płytę, czy utwór. Uwielbiam czytać recenzje płyt. No dobra, bardziej skupiam się na notach, niż samym tekście, ale płyt "pięćio-gwiazdkowych" nie przepuszczę, choćby z samej ciekawości, dlaczego zostały ocenione najwyższą oceną.

Recenzja jest subiektywna, Ameryki nie odkrywam. Z wieloma się zgadzam, z wieloma nie. Nie raz łapię się na tym, że przy dobrze ocenionym albumie, myślę - "przecież to gówno...". To samo w drugą stronę, przy słabo ocenianych. Czy sam lubię pisać o muzyce? Tak, nawet bardzo. Miałem już niezliczoną ilość blogów, nawet strony poświęcone konkretnym zespołom, ale te witryny zabijało moje lenistwo. Później zwyczajny brak czasu na poznawanie nowych wydawnictw, zespołów, a pisanie ciągle o tym samym, przez kolejnego bałwana nie prowadzi do niczego.

Co skłoniło mnie do założenia kolejnego bloga (matko, jak ja nie lubię tego słowa...)? Na pewno próba połechtania swojego ego, że uda się napisać średniej jakości tekst i że dwie osoby go przeczytają. Recenzji płyt będzie mało. Nie wiem nawet, czy będą to pełnoprawne recenzje, gdyż jak zajrzałem do słownika, to na pewno nie będę pastwił się nad muzykami, że ten gra kiepsko, tamten za wolno, ponieważ sam jestem chujowym muzykiem, to dlaczego mam kogoś oceniać? Liczy się sam przekaz (wiemy co to punk?). Nie sądzę (ale też nie wykluczam), bym pisał o czymś, co mi się nie spodoba. Szkoda mojego i Waszego czasu na takie głupoty, ale będzie dużo o rzeczach które mnie jarają.

Może też poruszę tematy w ogóle niezwiązane z muzyką, kto wie? Każdy może stworzyć swój śmietnik myśli i mój zapewne też za jakiś czas stanie się takim... hmm... to dobra nazwa. "Śmietnik". "Mój własny śmietnik".

Problem mam z promocją tego bagna, gdyż na facebooka wchodzę już bardzo rzadko, a bywa, że i przez kilka tygodni mijam szerokim łukiem ten portal. Na forach też już się nie udzielam. Kurwa, kto to będzie czytał? Moja Narzeczona?

Wspomniałem, że będzie to blo... że będzie to strona głównie o muzyce. O jakiej? Mógłym napisać wprost, że szeroko pojęty rock, ale będzie to kłamstwo. Prawda, słucham głównie rocka, ale w każdym gatunku znajdzie się coś wartego uwagi i na pewno o tym napiszę. Dużo będzie zwyczajnych przemyśleń na temat kondycji muzyki i jej wartości w dzisiejszych czasach. Na pewno popełnię kilka tekstów na temat starych, dobrych czasów, gdy muzyka naprawdę coś znaczyła i nie była tylko cyferkami na listach najczęściej ściąganych utworów z iTunesa. Newsów na pewno nie będzie, ale na pewno newsy będę komentował, a jest co, oj jest...

Kończąc ten przydługi wywód, nie chcę byście marnowali swój czas na czytanie głupot, dlatego będę starał się pisać na przyzwoitym poziomie (przynajmniej tak sobie wmawiam). Nie zabraknie przekleństw. Bluzgam w codziennym życiu, to i bluzgać będę w internecie, ale spokojnie, wszystko z umiarem.

Uff... Witam Was na swoim wysypisku śmieci i bawcie się dobrze.